Ciekawostki i drobiazgi czyli kontrowersyjny... "Znachor"?

Są takie filmy, których realizacja przeszła do historii. Są takie, które kojarzymy ze skandalami, wypadkami lub różnego rodzaju problemami. Są takie, które wywołały narodowe dyskusje i  wojenki polsko-polskie… Ale kto by przypuszczał, że do tej ostatniej kategorii należy ogólnie lubiany Znachor Jerzego Hoffmana?

A jednak! Powojenna adaptacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza wcale nie spotkała się z pozytywnym odbiorem krytyków. Recenzenci podzielili się na dwa obozy, a kością niezgody stała się kwestia komercji, która w kontrolowanej przez państwo kinematografii była tematem nieco… niewygodnym. Innymi słowy, duża część tzw. środowiska potępiała tworzenie filmów z pobudek finansowych, a nie artystycznych - a do tego przyznawał się sam Hoffman. W rezultacie niewinny, lekki i przyjemny Znachor znalazł się w centrum dyskusji o roli (czy też – jak chcieli niektórzy – misji) kina oraz miejscu kultury masowej w życiu społecznym PRL-u.

A oto garść cytatów z tego okresu:

Jeśli film popularny ma, z grubsza biorąc wszystko co trzeba – a „Znachor” ma – nadaje się nie tyle do recenzowania, ile do czegoś w rodzaju inwentaryzacji. Stare mity ludzkości – są. Stare lęki – są. Lokalne sentymenty – również. Uniwersalne niechęci – jak wyżej. Z mozaiki filmu wydłubuje się pojedyncze kamyki i układa według listy, zatrzymując się dłużej przy elementach mniej oczywistych, nie tracąc nadziei, że znajdzie się jakiś kamyk, którego na liście nie było. Po remanencie ocenia się wykonanie poszczególnych elementów, czystość stylową – i to mniej więcej tyle. Gdyby recenzent potraktował całą rzecz inaczej, chyba jednak by się wygłupił.

Bożena Janicka Chwila zagapienia, „Film” 1982, nr 37

Intencja realizacji tego filmu jest dla mnie tajemnicą. Po co dziś, w dobie trudności, w czasie gdy tyle innych spraw winno angażować polskich twórców filmowych, zajmować się tą sprawą? Decyzje kierowania do produkcji takich scenariuszy powinny być jednak bardziej przemyślane.

Wiesława Czapińska Znachor, „Ekran” 1981, nr 39

Ktoś – pomimo wszystko – musi piec chleb codzienny, ktoś inny powinien robić filmy przydatne dla zwykłych zjadaczy owego codziennego chleba. Takie zwyczajne filmy nie z założeniem, iż wejdą one do kanonu naszej sztuki filmowej, ale z założeniem, iż dadzą ludziom porcję potrzebnej w każdych warunkach rozrywki. Nie można żyć tylko uniesieniami i świadomością tworzenia historii.

Stanisław Grzelecki Historia i powszedniość, „Życie Częstochowy” 1981, nr 240

W najśmielszych domysłach nie przypuszczałem, że pierwszym zespołem filmowym, który hasło samofinansowania weźmie sobie do serca z taką dosłownością, będzie „Zodiak”, artystycznie kierowany przez reżysera Jerzego Hoffmana i kierownika produkcji Wilhelma Holendra. Otóż ten zupełnie nowy zespół, który przez najbliższych jest nazywany pieszczotliwie „Ho-Ho” (od pierwszych liter nazwisk obu szefów), postanowił realizując filmy zapewnić sobie samowystarczalność finansową. Takie są mniej więcej kulisy sięgnięcia po czterdziestu pięciu latach ponownie po tekst Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Znachor” i zilustrowania go w kolejno po sobie następujących scenach, w systemie mono, ale za to w kolorze.

Tomasz Śrutkowski Chory „Znachor”, „Gazeta Olsztyńska”, 1982, nr 25

 (…) Aktor stworzył postać przejmującą i bardzo ludzką. Nie wzbudza litości, nie zmusza do łez nad swą straszną dolą, lecz pozwala widzowi śledzić swoje działanie, poddać się reakcjom człowieka wrażliwego na wszystko to, co wokół niego. Jerzy Bińczycki uwolnił znachora od swoistej przytłaczającej wręcz tajemniczości i niesamowitości, którą za wszelką cenę trzeba poznać i rozszyfrować. Pozostał jednak tak sugestywny, że po każdym seansie mógłby pewnie przyjąć przynajmniej paru pacjentów, ufających mu bezgranicznie, niewrażliwych na widok gotowanego młotka i dłuta.

Renata Sas Nowość w stylu retro, „Dziennik Łódzki” 1982, nr 49

Reżyser sięgnął po najpowszechniejsze stereotypy, które cudownie wszystko upraszczają. (…)  W tym idealizowaniu obrazu świata Jerzy Hoffman posunął się nieco za daleko, bo odsłonił grube szwy melodramatu zbudowanego na zasadzie prostych akcji i reakcji, mechanicznej przemienności nastrojów, gry białego i czarnego. Ale to, jak się okazuje, widzom wcale nie przeszkadza.

Tomasz Hellen Melodramatyczny komiks, „Fakty” 1982, nr 1

Sztuka zwłaszcza masowa nie uznaje pustki, Skoro nikomu się nie chce poszukiwać wzorców kultury masowej we współczesności – wszystko jest dobre, co spełnia zapotrzebowania. Pretensje nie należy kierować pod adresem odbiorców lecz twórców. Od nich przecież zależy jaki kształt przybierze sztuka. Grunt pod „Znachora” przygotowały akcje urągające socjalistycznej kulturze. Pleniły się estradowe szmiry i kicze, wędrujące od miasteczka do miasteczka i serwujące chłonnym odbiorcom namiastkę prawdziwej strawy duchowej. (…) W szczeliny tak rozumianej kultury powoli wsączała się tandeta, która opanowała serca i umysły. Dziś zbieramy plony, stojąc na rozdrożu i nie bardzo wiedząc, w którą stronę się kierować.

Janusz Skwara Na marginesie „Znachora”, „Barwy” 1982, nr 4

Sześćdziesiąt złotych nie jest dziś kwota zbyt dużą, ale sześćdziesiąt złotych wydanych na jeden film to już rozrzutność. Stad też mniemam, iż wiele osób po obejrzeniu „Znachora” zastanawiać się będzie, czy aby warto było poświęcać dwie i pół godziny oraz ekwiwalent niemal czterech paczek „Klubowych” na najpopularniejszy film etnograficzny naszych czasów.

Rafał Jabłoński Królestwo złotych łez, „Słowo Powszechne” 1982, nr 44

Istnieje częsty na świecie – nie w Polsce!  typ filmowca, który ma sobie za punkt honoru znajomość upodobań i reakcji widzów (przeciwieństwem jest postawa „robię, jak mi w duszy gra, a jeśli nie zrozumieją mnie dziś, to zrozumieją za sto lat!”). Rezultatem takiej znajomości rzeczy może, ale bynajmniej nie musi być podlizywanie się widowni. (…) Hoffman jest jednym z dwóch-trzech polskich filmowców, który bez żenady dąży do sukcesu kasowego (vide „Pan Wołodyjowski”, „Potop”, „Trędowata”). Nie widzę w takim nastawieniu nic zdrożnego, przeciwnie sądzę, że w kinematografii polskiej mogłoby być ono znacznie bardziej rozpowszechnione (naturalnie obok, a nie zamiast kina problemowego i nowatorskiego).

Jerzy Płażewski Z dobrocią na twarzy wypisaną, „Rzeczpospolita” 1982, nr 88

Szanowny Panie Hoffman. Oświadczył Pan, że kręci Pan „Znachora” w interesie Zespołu prowadzonego przez Pana, by zarobić dla niego pieniądze. Czy ta gotówka potrzebna jest na jakieś ryzykowne artystyczne filmy przygotowywane przez Zespół? Bo nic o takich nie słychać. Ale czy nie mógłby się Pan raczej zająć sobą? Był Pan chłopcem szalenie utalentowanym i doszedł Pan do sławy, forsy i szacunku: czy nie mógłby Pan również zrobić wartościowego filmu? Czy ma się mówić o Hoffmanie, że wszystko mu się udało w życiu, prócz samego życia?

Zygmunt Kałużyński Trędowaty!, „Polityka” 1982, nr 10

Analizowanie tego dzieła filmowego niewielki ma sens, bo Szanowni Państwo i tak je obejrzą. Z recenzenckiego obowiązku wypada wspomnieć, że intrygę podano absolutnie serio – i całe szczęście, bo nie ma nic cyniczniejszego niż porozumiewawcze mruganie do widza z ekranu, że to niby wszystko lipa, bo jakże my, inteligentni w końcu ludzie, moglibyśmy serio traktować taką kretyńską fabułę. Skoro włożyło się w ten „interes” kilkanaście milionów całkiem realnych złotówek, nie wypada wymigiwać się persyflażem. Nie można odcinać kuponów od cudzej sławy, a jednocześnie pchać figę pod nos swemu dobroczyńcy.

Czesław Dondziłło Lepiej być zdrowym i bogatym…. „Perspektywy” 1982, nr 12

I na koniec parę słów od reżysera:

Ja z zasady robię filmy dla widza, ponieważ sam lubię się śmiać i wzruszać. (…) Jeśli chodzi o ekran - lubię oceniać film gotowy, a nie bawić się w proroctwa. O tym, czy film jest dobry czy zły, wyrokuje widownia. A poza tym umówmy się co do jednej rzeczy: że kino jest za drogą imprezą, żeby mogło w ogóle nie liczyć się z widzem.(…) To my, w naszym systemie, pracujemy za państwowe pieniądze, tj. pieniądze niczyje, w związku z czym rodzi się absolutna pogarda dla wszystkiego, co przynosi pieniądze. Dotyczy to nie tylko filmu. Pojęcie komercyjności jest u nas pojęciem pejoratywnym.

Jerzy Hoffman w: Znachor, „Filmowy Serwis Prasowy” 1982, nr 2

Ciekawostki i drobiazgi - Krystyna Żywulska i Thomas Harlan w cieniu Zagłady

Boże Ciało, scenariusz w zbiorach FINA

  Ona – Krystyna Żywulska, urodzona jako Sonia Landau. Poetka, felietonistka, autorka piosenek. Po ucieczce z warszawskiego getta zmieniła nazwisko i zaangażowała się w działalność konspiracyjną. Aresztowana, trafiła na Pawiak, a następnie do Auschwitz – jako Polka. Wspomnienia obozowe zawarła w książce Przeżyłam Oświęcim, w żadnym miejscu nie wspominając o swojej prawdziwej tożsamości. Zrobiła to dopiero wiele lat później, kiedy w tomie Pusta woda opisała okres spędzony w murach getta.

On – Thomas Harlan, młody niemiecki poeta, pisarz i scenarzysta, próbujący odkupić winy ojca. Syn hitlerowskiego reżysera Veita Harlana, którego najsłynniejszy film, nakręcony w 1940 roku Żyd Süss, stał się symbolem antysemickiej propagandy III Rzeszy. Thomas zaangażował się w badanie przeszłości byłych nazistów, którzy po zakończeniu wojny nie tylko uniknęli odpowiedzialności za swoje zbrodnie, ale też zajmowali prominentne stanowiska w politycznych i biznesowych strukturach RFN.

Na początku lat 60. Thomas Harlan przyjechał do Polski, by prowadzić badania dotyczące hitlerowskich obozów zagłady. Nawiązał znajomość z Krystyną Żywulską, początkowo ze względu na jej książkę, potem także z powodu wzajemnej fascynacji.

Jest pierwsza w nocy parę dni później, kiedy dzwoni telefon. Krystyna leży już w łóżku. Thomas tłumaczy, że był właśnie w Teatrze Żydowskim na konferencji, przemawiał w imieniu Niemców i chciałby usłyszeć jej zdanie. Odpowiada, że nie będzie się dla niego ubierała. Przychodzi i zostaje w jej życiu na parę lat.[1]

Łączy ich uczucie… i praca. Wspólnie badają dokumenty ukryte w polskich i niemieckich archiwach.

Książka, nad która pracują, ma nazywać się „Czwarta Rzesza”. Ma pokazać, że zbrodniarze nie zostali rozliczeni, a darmowa praca dla Trzeciej Rzeszy stanowiła podstawę powojennego dobrobytu Niemiec. Patronuje jej wydawnictwo „Książka i wiedza” oraz włoski potentat i działacz lewicy Fertinelli.

Są przekonani, że to misja, że ta książka otworzy ludziom oczy.(…)

Książka nigdy nie zostanie wydana. Okazała się niewygodna, zbyt wiele spraw było jeszcze aktualnych.[2]

Trudno powiedzieć, czy zachowała się jakaś robocza wersja Czwartej Rzeszy. Za to wiadomo, że w archiwum FINA przetrwał niezrealizowany scenariusz, podpisany nazwiskami Krystyny Żywulskiej i Thomasa Harlana.

Boże Ciało to historia przywodząca na myśl Wielki Tydzień Jerzego Andrzejewskiego, ale też dużo późniejsze opowiadanie Hanny Krall Ta z Hamburga [3] i nakręcony na jego podstawie film Daleko od okna w reżyserii Jana Jakuba Kolskiego.

Bohaterka scenariusza, Halszka Lewenton, wydostaje się z warszawskiego getta i ukrywa w pobliskim kościele. Tam zauważa ją Irena Majewska, która proponuje dziewczynie pomoc. Wkrótce okazuje się, że z pozoru bezinteresowna oferta ma wysoką cenę: Irena jest bezpłodna, a jej mąż desperacko pragnie potomka, co może skończyć się rozpadem ich związku. W zamian za schronienie Halszka ma nawiązać romans z Janem, zajść w ciążę, a następnie oddać dziecko Irenie... i zniknąć z ich życia.[4]

W 1963 r. Thomas trafił do aresztu domowego, a rok później wyjechał z Polski. Jego działalność doprowadziła do ujawnienia wielu zbrodni (i zbrodniarzy) wojennych, a także sprawiła, że stał się w RFN persona non grata. Zamieszkał we Włoszech.

Krystyna została w Polsce, jednak kiedy w konsekwencji wydarzeń 1968 r. kraj opuścili jej synowie postanowiła do nich dołączyć. Resztę życia spędziła na emigracji.

Scenariusz Boże Ciało trafił do archiwum, gdzie znajduje się do dnia dzisiejszego. 



[1] J. Pańkow, „Powiedz mi, jak się nazywam”, http://www.tchu.com.pl/wydawnictwo/zywulska/tchu_zywulska_esej.htm

[2] Tamże

[3] opowiadanie „Ta z Hamburga” ukazało się po raz pierwszy w tomie „Taniec na cudzym weselu” (H. Krall, 1993)

[4] K. Żywulska, T. Harlan, „Boże Ciało”, scenariusz w zbiorach FINA

Ciekawostki i drobiazgi - filmowy trop "Wampira"

Barbara Seidler Wampir, scenariusz w zbiorach FINA

Wkrótce minie 45 lat od egzekucji Zdzisława Marchwickiego, człowieka skazanego za zbrodnie „wampira z Zagłębia”. Niekwestionowana w komunistycznej Polsce wina oskarżonego dziś budzi liczne wątpliwości, co znajduje odbicie w książkach i filmach, takich jak głośny obraz Jestem mordercą Macieja Pieprzycy.

Wiele lat wcześniej, w 1981 roku, powstał film "Anna" i wampir w reżyserii Janusza Kidawy. Paradokumentalna produkcja ukazywała oficjalną wersję śledztwa, które doprowadziło do skazania Marchwickiego. Nie był to jednak pierwszy projekt poświęcony tym wydarzeniom. Kinematografia zainteresowała się sprawą „wampira” już jesienią 1976 r., czyli jeszcze przed egzekucją Marchwickiego. Wówczas to w Zespole Filmowym „Silesia” została złożona nowela filmowa Kryptonim Anna, a w dwa miesiące później trafił tam scenariusz zatytułowany Wampir. Autorką obu tekstów była Barbara Seidler, jedna z najbardziej znanych i cenionych reportażystek sądowych okresu PRL-u. Jako dziennikarka uczestniczyła w procesie „wampira z Zagłębia”, a na przełomie września i października 1976 r. opublikowała na łamach „Życia Literackiego” serię artykułów na temat Marchwickiego. Teksty te ugruntowały w czytelnikach przekonanie, że skazany na śmierć mężczyzna był okrutnym zbrodniarzem.  

Kilka informacji na temat niespełnionych planów realizacji filmu według scenariusza Barbary Seidler zamieścił Przemysław Semczuk w swojej książce Wampir z Zagłębia:

(…) w uzasadnieniu prośby o widzenie ze Zdzisławem Marchwickim z 2 czerwca 1976 roku Seidler wspomniała, że na zlecenie wydawnictwa Czytelnik napisała książkę i wspólnie z reżyserem Jerzym Hoffmanem przygotowała scenariusz filmu dla zespołu „Silesia”.

Konsultantami mieli być prokurator Gurgul i pułkownik Gruba.

Książka nigdy się nie ukazała, a film zrealizowano na podstawie powieści Tadeusza Wielgolawskiego.

W rozmowie telefonicznej Barbara Seidler wyjaśnia, że scenariusz pisała z Michałem Komarem – na pewno nie z Jerzym Hoffmanem i nie dla niego.

Michał Komar potwierdza, że pisał scenariusz z Barbarą Seidler – dla Jerzego Hoffmana. Według Seidler scenariusz został przyjęty, zaakceptowany, opłacony, a filmu nie zrealizowano, bo zespół „Silesia” przestał istnieć. Tyle że zanim to się stało (w roku 1983), „Silesia” zrealizowała „Annę i Wampira", a scenariusz Wielgolawskiego i Kidawy musiał zaakceptować kierownik literacki zespołu. Od 1979 był nim Michał Komar.

Tajemnicę scenariusza mógłby rozwiązać Jerzy Hoffman. Niestety – nie odpowiada.[1]

Znajdujący się w zbiorach FINA materiał potwierdza, że w ZF „Silesia” planowano stworzenie filmu na podstawie tekstu Barbary Seidler.

Na uwagę zasługuje zwłaszcza fakt, że pomiędzy nowelą filmową a scenariuszem nastąpiła zmiana formy i stylu narracji. Nowela to raczej dokumentalny reportaż, skupiający się na faktach, z niewielką liczbą dialogów i tego, co można nazwać akcją. Tymczasem scenariusz zawiera dynamiczną, zbeletryzowaną historię, nie całkiem „opartą na faktach”. Autorka zmodyfikowała wiele istotnych elementów, od nazwiska mordercy, poprzez przebieg śledztwa, aż po dodanie widowiskowego, trzymającego w napięciu finału, ze schwytaniem zbrodniarza na gorącym uczynku. Powiązania ze sprawą "wampira z Zagłębia" były oczywiste, nawet jeśli Marchwicki został przemianowany na Wanickiego, a podpułkownika Grubę zastąpił major Ryba... W rezultacie powstało dzieło, które balansuje na granicy między faktografią a fikcją spod znaku kryminałów "z jamnikiem" czy serii Ewa wzywa 07. I choć film według prozy Barbary Seidler nie powstał, to w wiele lat później sam scenariusz został opublikowany właśnie jako mini-powieść. W 1990 r. trafił na półki jako Wampir wychodzi z mgły, zeszytowe wydawnictwo spod znaku Biblioteczki "Kobry".

źródło


  Druga wersja scenariusza, datowana na rok 1980, została złożona w ZF "Zodiak" - nowo powstałym zespole kierowanym przez Jerzego Hoffmana. To uwiarygodnia tezę o twórcy Potopu jako potencjalnym reżyserze. Jeśli więc ktoś chciałby sprawdzić, jak mógłby wyglądać film o "wampirze z Zagłębia" w reżyserii (być może) Jerzego Hoffmana to powinien sięgnąć po ten właśnie tekst. 

  Warto podkreślić, że w obu scenariuszach podpisanych przez Barbarę Seidler wina mordercy jest niepodważalna. Nie opiera się na zeznaniach  i poszlakach, jak miało to miejsce w rzeczywistości, ale na twardych faktach. W tekście z 1976 r. sprawca zostaje schwytany na gorącym uczynku, kiedy atakuje występującą w roli przynęty milicjantkę. W drugiej wersji scenariusza aresztowany mężczyzna w finale nie tylko przyznaje się do zabójstw i wyjaśnia swoje motywy, ale też ujawnia, gdzie ukrył narzędzie zbrodni i trofea zabierane ofiarom. Dodatkowo Wampir to szaleniec, który na widok mijanej na więziennym dziedzińcu kobiety traci poczytalność i próbuje udusić ją na oczach milicjantów i strażników… Innymi słowy, scenariusze są tak skonstruowane, że nie może być żadnych wątpliwości, że schwytano właściwą osobę, organy ścigania odniosły spektakularny sukces, a wyrok, który usłyszał Zdzisław Marchwicki, był sprawiedliwy.

 


[1] Przemysław Semczuk, Wampir z Zagłębia, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2016, s.177-178.

Ciekawostki i drobiazgi czyli kontrowersyjny... "Znachor"?

Są takie filmy, których realizacja przeszła do historii. Są takie, które kojarzymy ze skandalami, wypadkami lub różnego rodzaju problemami...

Popularny post