Sienkiewicz niezrealizowany cz. I - od "Obrony Częstochowy" do "Ogniem i mieczem"

Zaczęło się ok. 1912 roku, od filmu Quo Vadis? w reżyserii Enrico Guazzoniego. Światowy sukces utrzymanej w duchu włoskiego monumentalizmu adaptacji powieści Henryka Sienkiewicza udowodnił filmowcom, że proza polskiego noblisty ma wielki potencjał ekranowy i kasowy, ale wymaga też rozmachu oraz ogromnych nakładów finansowych. O ile jednak pierwsza część powyższych wniosków trafiła do niemal wszystkich, o tyle druga okazała się nieco trudniejsza do przyswojenia, także dla polskich twórców.

Prawdopodobnie latem 1913 roku w domu Sienkiewicza w Oblęgorku zjawił się Edward Puchalski – aktor, dziennikarz i początkujący reżyser. Udało mu się uzyskać zgodę pisarza na sfilmowanie Krzyżaków i Potopu. Był to dość oczywisty wybór, jako że produkcja miała powstać na terenie zaboru rosyjskiego, co dyskwalifikowało dwie pozostałe części Trylogii. Na potrzeby realizacji zawiązano w Warszawie spółkę filmową Sokół. Na pierwszy ogień poszedł Potop, którego fragmenty stały się podstawą scenariusza zatytułowanego Obrona Częstochowy. Zdjęcia kręcono w Warszawie (atelier) i we wsi Baniocha koło Piaseczna (plenery). Zaangażowano popularnych aktorów: Stefana Jaracza (Michał Wołodyjowski), Aleksandra Zelwerowicza (Zagłoba) oraz Marię Dulębę (Oleńka). W roli Kmicica obsadzono Bronisława Oranowskiego, znanego wcześniej tylko z desek teatru. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, kiedy produkcja została nieoczekiwanie przerwana:

Gdy realizatorzy dysponowali już materiałem o długości około tysiąca metrów (co stanowiło ¾ całego filmu), produkcja stanęła nagle w miejscu. Wszystko za sprawą niefortunnej decyzji głównodowodzącego wojskami okręgu warszawskiego, generała Raucha von Traubenberga, który sprzeciwił się użyciu wojska podczas realizacji scen batalistycznych na murach klasztoru jasnogórskiego.[1]

Filmowców nie było rzecz jasna stać na zatrudnienie setek statystów ani też wybudowanie gigantycznych dekoracji. Tym sposobem pierwsze podejście do ekranizacji Trylogii skończyło się fiaskiem. Historia ta miała jednak dalszy ciąg. Wkrótce po zakończeniu projektu Edward Puchalski wyjechał do Moskwy, gdzie nawiązał współpracę z legendarną wytwórnią Aleksandra Chanżonkowa.  Zaczął od… rosyjskiej wersji Potopu, w której wykorzystano część zdjęć nakręconych do Obrony Częstochowy. Rola Puchalskiego w tym przedsięwzięciu nie jest do końca jasna. On sam przypisywał sobie funkcję reżysera i koordynatora, wspominając: 

Rozpocząłem zdjęcia. Do współpracy ze mną stanęli z całą gotowością koledzy: Władysław Starewicz, Piotr Czardynin i Mikołaj Ryłło, dzieląc pracę w ten sposób, że Starewicz, jako specjalista od tricków, objął realizację „cudów” przy oblężeniu Częstochowy, a Czardynin wraz z Ryłło zdejmowali kolejno lub razem na dwa aparaty pozostałe sceny plenerowe i atelierowe.[2] 

Jednak według oficjalnych źródeł głównym reżyserem nie był Puchalski,  a o wiele bardziej doświadczony Czardynin. Premiera rosyjskiego Potopu odbyła się 14 kwietnia 1915 roku. Wśród obsady wyróżniał się ponoć odtwórca roli Kmicica, czyli słynny amant Iwan Mozżuchin, który doskonale wczuł się w swoją rolę. Niestety, nie możemy przekonać się o tym naocznie, jako że film nie zachował się do dnia dzisiejszego.

Czyżby Kmicic i Oleńka?
Iwan Mozżchin w rosyjskim "Potopie" (1915)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po odzyskaniu niepodległości polska kinematografia przez długi czas nie była w stanie udźwignąć ciężaru adaptacji jednej z „wielkich” powieści Sienkiewicza. Sytuacja zaczęła zmieniać się w połowie lat 30. Coraz częściej wspominano o adaptacjach słynnych dzieł literatury, od Strasznego dworu i Zemsty po Wierną rzekę, choć ostatecznie tylko niektóre z nich trafiały na ekrany kin.

W 1934 roku Edward Puchalski nakręcił film Przeor Kordecki – obrońca Częstochowy. Przyjęty z mieszanymi uczuciami obraz wykazywał tematyczne i fabularne podobieństwo do treści Potopu. W produkcji wykorzystano wojsko (Kawalerię Wyższej Szkoły Wojennej, Dywizjon Lekkiej Artylerii 32 p. p. oraz 3 baon strzelców z Rembertowa), co pozwoliło na większą swobodę… i zmniejszenie kosztów. Nic więc dziwnego, że pomysł ekranizacji Trylogii okazał się nagle o wiele bardziej atrakcyjny i realny.

Tym razem przedmiotem zainteresowania filmowców stało się Ogniem i mieczem. Pomysłodawcą projektu był major Antoni Bogusławski, wiceprezes Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich.  Oficer nie tylko napisał scenariusz, ale też niejako gwarantował swoją osobą wsparcie ze strony armii. Produkcji podjął się słynny Dom Handlowo Przemysłowy Sfinks. Dawna wytwórnia Aleksandra Hertza lata największej świetności miała już za sobą, ale wciąż liczyła się na polskim rynku. Przewidywany koszt przedsięwzięcia był jednak ogromny, dlatego też rozpoczęto od zgromadzenia środków finansowych. W pierwszej połowie 1936 roku w prasie branżowej pojawiły się ogłoszenia zachęcające właścicieli kinoteatrów do składania zamówień na film, który był dopiero na etapie planowania. Późniejsze wzmianki dotyczyły głównie drobiazgów: przygotowania rekwizytów, wykonania kostiumów pod kierownictwem dyrektora Muzeum Wojskowego pułkownika Bronisława Gembarzewskiego czy też deklaracji księcia Romana Sanguszko, który obiecał realizatorom wypożyczenie rasowych koni ze swojej stadniny.

"Wiadomosci Filmowe" 1936, nr 6, s. 4

Okres przygotowawczy przeciągał się coraz bardziej. W połowie roku podano pierwsze szczegóły na temat ekipy. Reżyserię powierzono Zbigniewowi Ziembińskiemu, który cieszył się wprawdzie mocną pozycją w świecie teatru, ale jeśli chodzi o kinematografię był wielką niewiadomą – jego pierwszy (i jak się okazało jedyny) film, Fredek uszczęśliwia świat, dopiero czekał na premierę. Nieco lepiej wypadał pion zdjęciowy. Wytwórnia zatrudniła austriackiego operatora Hansa Theyera, który pracował przy takich obrazach jak Huragan Józefa Lejtesa czy Rok 1914 Henryka Szaro. Obok doświadczonego Theyera pojawiało się nazwisko Stanisława Lipińskiego, jednego z najbardziej obiecujących przedstawicieli młodego pokolenia operatorów, który zyskał właśnie spore uznanie pracą na planie fabularyzowanego dokumentu Mir Kumen On (Droga Młodych) Aleksandra Forda.

Szczególnie problematyczna wydaje się kwestia obsady. W rzeczywistości przypominającej hollywoodzki system gwiazd odtwórców głównych ról ogłaszano zazwyczaj w początkowej fazie promocji, opierając na nich całą kampanię reklamową. W najbardziej ekstremalnych przypadkach, takich jak Jadwiga Smosarska, zdarzało się, że podawano nazwiska aktorów… zanim ujawniono tytuł filmu. Przy Ogniem i mieczem sytuacja była zgoła inna. Owszem, zapowiedziano, że Zagłobę zagra Aleksander Zelwerowicz, a księcia Jeremiego Wiśniowieckiego Kazimierz Junosza–Stępowski, ale trudno uznać to za sensację, która przyciągnie widzów do kin. Zelwerowicz, aktor znakomity, lecz znany głównie miłośnikom teatru, miał po prostu powtórzyć swoją rolę z Obrony Częstochowy. Z kolei niewyobrażalnie zapracowany Junosza–Stępowski pojawiał się w tak wielu filmach, że jego udział dla nikogo nie mógł być zaskoczeniem. Nie obsadzono natomiast ról, które naprawdę mogły budzić zainteresowanie publiczności – Heleny, Skrzetuskiego czy Bohuna.

Jedynym wyjątkiem jest zestawienie planowanych produkcji, które ukazało się na łamach „Filmu” w kwietniu 1936 roku. Tam właśnie obok Zelwerowicza wymieniono jeszcze dwa nazwiska: „Wysocka, Małgorzewski”[3]. Informacja ta rodzi jednak więcej pytań niż odpowiedzi. Po pierwsze, pochodzi z okresu, kiedy produkcja Ogniem i mieczem była na etapie planowania i nie zostaje później powtórzona ani zweryfikowana. Po drugie, nie wiadomo, w jakie role mieliby wcielić się wymienieni aktorzy. I po trzecie, o ile tożsamość Małgorzewskiego[4] jest łatwa do ustalenia, to z nazwiskiem „Wysocka” można powiązać dwie znane w tym czasie aktorki. Pierwszą była niemal sześćdziesięcioletnia Stanisława Wysocka, wybitna artystka nazywana niekiedy „nową Modrzejewską” – idealna kandydatka do roli kniahini Kurcewiczowej. Druga to dwudziestoletnia Lidia Wysocka, która miała już na koncie główną rolę w filmie Kochaj tylko mnie i grała właśnie w potencjalnym przeboju Papa się żeni. Łatwo można wyobrazić ją sobie jako Helenę… Za to trudno odgadnąć, która Wysocka miałaby wystąpić w Ogniem i mieczem.

Być może Helena i Skrzetuski ;-)

W drugiej połowie 1936 roku sprawa ekranizacji pierwszej części Trylogii ucichła. W październikowym numerze „Kina” pojawiła się jednozdaniowa wzmianka: „Ogniem i mieczem" wg. Sienkiewicza podobno ma zostać sfilmowane w przyszłym roku. Jubileusz dwudziestopięciolecia istnienia Sfinksa minął pod znakiem Trędowatej Juliusza Gardana.

Dziś można mieć wątpliwości, czy plany adaptacji Ogniem i mieczem były realne, czy też od początku stanowiły chwyt marketingowy. Pewne jest tylko to, że zdjęcia nigdy się nie rozpoczęły, a film na podstawie powieści Sienkiewicza powstał, owszem, ale dopiero w 1962 roku, jako koprodukcja włosko-jugosłowiańsko-francuska. W roli Skrzetuskiego wystąpił Pierre Brice, czyli kultowy Winnetou, a całość Col ferro e col fuoco można zobaczyć choćby na youtube, niestety w słabej jakości:

Na polską ekranizację trzeba było czekać aż do 1999 roku.

[1] Krzysztof Jajko, Sienkiewicz przez Polaków niesfilmowany, http://old.kinomuzeum.pl/koncz-wasc-opowiesc-o-niezrealizowanych-ekranizacjach-prozy-henryka-sienkiewicza/, dostęp: 07.02.2022.

[2] Władysław Banaszkiewicz, Sienkiewicz w kinematografie, „Film na Świecie" 1974, nr 7, s. 60.

[3] „Film” 1936, nr 13, s. 2.

[4] Józef Małgorzewski (1908-1983) - aktor, reżyser i prezenter radiowy, dziennikarz. Od 1938 roku pracownik Polskiego Radia.

Ciekawostki i drobiazgi - wizja "Pasażerki"

„Pasażerka” to jedna z największych zagadek polskiego kina. Jak mógłby wyglądać ten film, gdyby nie przedwczesna śmierć Andrzeja Munka, który zginął w wypadku samochodowym podczas realizacji zdjęć? Nigdy się tego nie dowiemy, zwłaszcza że niezadowolony z pierwotnych planów reżyser do samego końca szukał nowych rozwiązań i rozważał kolejne zmiany w strukturze dzieła. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak zakończyłaby się ta niezwykła podróż. Jednak ciekawym tropem może być koncepcja, jaką Munk przedstawił na posiedzeniu Komisji Ocen Scenariuszy:

„Mam pewną wizję tego filmu, ale nie potrafię jej oddać na papierze. Opisywanie drobiazgów, jakie znajdą się na ekranie, byłoby nudne i rozwlekła, a w obrazie można to dać w jednym rzucie. Czy to będzie film polityczny? Oczywiście że polityczny. Czy to będzie film widowiskowy? Mam zamiar zrobić film kameralny, a obrazy Oświęcimia będą pokazane w formie symbolów, w formie skrótów, metafor. Bardzo istotna jest pierwsza retrospekcja, kiedy widzimy na trapie pierwszy raz Pasażerkę, widz musi się zorientować, że ona z tą Lizą miała ciężkie przejścia w okresie wojny i o ile warstwa współczesna będzie na normalnym ekranie, to warstwa oświęcimska będzie na ekranie panoramicznym, bo tam te sceny będzie można łatwiej rozwiązać. To będzie wyglądało w ten sposób, że Liza cofa się na ciemne tło, przez co ekran coraz bardziej się zawęża i wtedy następuje nagłe uderzenie za pomocą cyklu obrazów z Oświęcimia, to będzie jedyny obraz kiedy Oświęcim będzie pokazany w pełnym planie. To będzie przerażające w swojej wymowie jak zobaczy się mnóstwo nagich kobiet na śniegu i sforę psów. Taki obraz sam w sobie nie będzie się liczył, ale będzie uderzeniem, będzie ukazaniem rzeczy niesamowitych. Nawet sprawę chcemy na początku poprowadzić w ten sposób, aby widz był przekonany, że Liza była zwykłą więźniarką.”

Innymi słowy, początkowe sceny filmu, kiedy Liza po raz pierwszy zauważa wchodzącą na statek być-może-Martę,  miały być zmyłką. Zestawione z pierwszą retrospekcją powinny wywołać wrażenie, że to Niemka była więźniarką, a tajemnicza kobieta – katem. Szok i przerażenie Lizy, makabryczny flashback, próba ukrycia się przed niebezpieczeństwem – wszystko to sugerowało straumatyzowaną ofiarę. Dopiero w drugim fragmencie obozowym widz dowiedziałby się, kim była aufseherin Liza, rzecz jasna z jej własnej bardzo subiektywnej perspektywy. A dopiero podczas trzeciej retrospekcji nastąpiłaby pełna demaskacja oświęcimskiej nadzorczyni. W ten sposób postrzeganie bohaterki na przestrzeni filmu ewoluowałoby od potencjalnej ofiary poprzez „dobrą Niemkę, która tylko wykonywała rozkazy” aż do jej prawdziwego oblicza – zwykłej kobiety, która stała się hitlerowską zbrodniarką...

Dodatkowo na etapie scenariusza Munk próbował zmienić finał historii Lizy i Waltera. We wszystkich innych wersjach, od słuchowiska radiowego, poprzez nowelę filmową, aż po scenopis, zakończenie było podobne: tajemnicza Pasażerka opuszcza statek, Liza i Walter pozostają na pokładzie, ale ich dalszy związek staje pod znakiem zapytania. Tymczasem w scenariuszu zraniona negatywną reakcją Waltera Niemka próbuje zagrać va banque: proponuje, że sama opuści statek w najbliższym porcie, by oszczędzić mężowi ewentualnych „komplikacji”. Ku jej zdumieniu Walter z ulgą przystaje na tę propozycję. Liza schodzi na brzeg w Antwerpii. Na trapie po raz pierwszy w staje oko w oko z Pasażerką. Bohaterka, w poczuciu całkowitej klęski, nie mając nic do stracenia, dąży do konfrontacji z widmem przeszłości, ale tajemnicza podróżna mija ją bez słowa. Statek odpływa bez Lizy.

Munk tak uzasadniał zmianę zakończenia:

„Chcemy film zakończyć w ten sposób, że Liza pozostaje sama na lądzie. W poprzednich wersjach sprawa pozostawała otwarta w niedobrym sensie, a teraz widzimy, że Liza straciła jedyna swoją możliwość oparcia o jakiegoś człowieka, pozostaje sama na brzegu morza, a statek się oddala i Liza jest narażona na szalone dalsze niebezpieczeństwo demaskacji. My jej nie możemy potępić w formie procesu, najwyżej możemy pozostawić ją rozbita, pognębiona i w tym widzimy jedyną możliwość ukarania zbrodniarki Lizy, która tak długo myślała, że ci, którzy tylko wykonywali rozkazy, nie mają sobie nic do zarzucenia.” [1]

Jego koncepcja nie przetrwała. Już w scenopisie finał wrócił do pierwotnego kształtu. 

A jak byłoby w filmie?



[1] Protokół z posiedzenia Komisji Ocen Scenariuszy z dnia 30.V.1960 r., zbiory FINA, syg. A-214 p. 212


Ciekawostki i drobiazgi - pomysł na Dobromira ;-)

Pamiętacie „Pomysłowego Dobromira”? A czy mieliście czasem wrażenie, że akcja serialu rozgrywa się w jakiejś dziwnej alternatywnej rzeczywistości, gdzie czasy są niby współczesne, ale pod względem technologii opóźnione o kilka stuleci?

Cóż, ma to swoje uzasadnienie. Pomysłodawca serii, niezapomniany Adam Słodowy, planował początkowo umieścić całą historię „przed tysiącem lat w scenerii polskiej wsi obok Gniezna.” Bohaterem filmu miał być „dwunastoletni chłopiec o słowiańskim imieniu Dobromir. Mieszka on na skraju wsi w domu swojego dziadka, który jest myśliwym i rybakiem.”  Istotę każdego epizodu stanowiło ukazanie zderzenia prymitywnych środków i narzędzi z finałowym efektem - konstrukcją zgodną ze współczesnymi zasadami nauki, techniki i fizyki.

Słodowy zaproponował tematy do 7. odcinków. O ile jednak sam pomysł zaakceptowano to koncepcja „historyczna” została odrzucona. Fabułę uwspółcześniono, pozostawiając jednak wrażenie prymitywizmu i odcięcia od cywilizacji, które może wywoływać dysonans poznawczy u widzów.

Większość „oryginalnych” tematów trafiło na ekran, choć w zmodyfikowanym kształcie, z rudym Dobromirem w pasiastej koszulce. Ciekawostką jest natomiast fakt, że storyboard do pierwszego odcinka powstał jeszcze w wersji „piastowskiej”, a poprawki wprowadzono dopiero na etapie realizacji. Zresztą zmiany te nie były wielkie, sporą część przerobiono 1 :1, co świetnie widać na zestawieniu kadrów z odcinka „Pracowity nosiwoda” (pierwotnie „Zmartwiony ogródek”):


Ciekawostki i drobiazgi czyli kontrowersyjny... "Znachor"?

Są takie filmy, których realizacja przeszła do historii. Są takie, które kojarzymy ze skandalami, wypadkami lub różnego rodzaju problemami...

Popularny post